Przyznaję, ostatnio mocno zaniedbałam denkowanie i wpisy temu poświęcone. Dlatego dzisiejsze zużycia są z trzech ostatnich miesięcy. Nie nazbierało się tego zbyt dużo. Był to dość intensywny czas i na dobrą sprawę, nie miałam czasu żeby tak konkretnie o siebie zadbać.
Nie tracąc czasu, zapraszam Was do dalszej części denkowego wpisu! :)
I want - mini tonik do twarzy, używałam go będąc w Kielcach. Wystarczył mi na dwa użycia. Nie mogę powiedzieć zbyt dużo na jego temat, ale takie miniaturki są naprawdę spoko, bo nie trzeba dźwigać pełnowymiarowego opakowania.
Okani - hydrolat różany, towarzyszył mi codziennie, przez około dwa miesiące. Świetnie przygotowywał moją skórę do działania serum, a później kremu. Traktowałam go jak tonik i nawilżacz glinkowych masek. W obydwu rolach sprawdził się idealnie. Chętnie do niego wrócę.
Kueshi - witalizujący tonik do twarzy, znalazłam go rok temu w ShinyBoxie. Pachniał bardzo ładnie i owocowo. Nie używałam go, ponieważ trafił na moment, kiedy przygotowywałam się do swojego ślubu i nie chciałam zbyt drastycznie zmieniać pielęgnacji. Po użyciu skóra była odświeżona i nawilżona. Jednak zostawiał lekki film na skórze, co nie do końca przypadło mi do gustu i przez to raczej do niego nie wrócę.
KOI - emulsja nawilżająca, jedno z lepszych ser jakie miałam okazję używać. W współpracy z kremem, fantastycznie nawilżał skórę. Moje podrażnienie na brodzie się wyciszyło, a pryszcze szybciej się goiły. Gdyby nie było tak drogie, chętnie bym do niego wróciła.
Pulpe De Vie - krem do twarzy z wyciągiem z brzoskwini i 30% wody z kiwi. Był lekki, ale nawilżał, łagodził skórę i nadawał się pod makijaż. Kiedyś na pewno do niego wrócę!
Selfie Project - czarna maska peel-off - polubiliśmy ją razem z G. Nie działała u nas tak jak u Gabi, bo nie wyciągała wszystkich zaskórników, ale dobrze oczyszczała skórę, pozostawiając ją gładką. Przy okazji mieliśmy dużo zabawy przy wspólnym nakładaniu i przy tym jak wyglądaliśmy. Chętnie do niej wrócimy.
Joko - baza pod makijaż, którą użyłam może z dwa razy. Dlaczego? Po pierwsze, zepsuła się pompka. A kiedy odkręciłam, w ogóle nie mogłam nic wydobyć z butelki, bo ona jakby zastygła. Nie poużywałam. Ale na pewno do niej nie wrócę.
Revlon Color Stay - podkład, mój ulubiony na większe wyjścia. Jego chyba każdy zna, dlatego nawet nie będę się nad nim rozpisywać. Ale go uwielbiam!
Bourjois Healthy Mix - podkład rozświetlający mój numer jeden na co dzień. Jest lekki, idealny na ciepłe dni. Ja nie wiem która to już moja butelka, ale zawsze do niego wracam! Nowa sztuka już w użyciu.
Loreal True Match - podkład numer trzy, do którego notorycznie wracam. Lubię go w szczególności zimą, bo kolor 1N jest na tyle jasny, że nie odznacza się na mojej bladej cerze. Następna sztuka jest w użyciu.
Constance Carroll - puder ryżowy w kamieniu. Nie używałam go zbyt długo, bo całość wypadła na podłogę i rozbiła się w drobny mak. Ale dla mnie jest naprawdę dobry: matuje i utrwala makijaż. Pachnie jak pachniały kosmetyki 20 lat temu, dlatego bardzo go lubię. Następna sztuka w zapasach.
Mystik Warsaw - tusz. Niestety nie poużywałam go zbyt długo, bo strasznie szybko wysechł. Sam tusz to taki przeciętniak. Nie robił nic szczególnego z rzęsami. Sprawdzał się dobrze w duecie z Fiber Lashes. Solo niestety nie dawał rady. Nie wrócę do niego.
Delia Keratin Lash - tusz. Mimo, że Delia nie jest firmą z wyższej półki, to ten tusz to sztos! Jeden z lepszych, jaki miałam okazję używać. Jeśli nie chcecie przepłacać za tusz, to koniecznie go wypróbujcie. Fantastycznie wydłużał i pogrubiał rzęsy, ale się nie osypywał. Polecam!
Eveline - odżywka 8w1. Szczerze mówiąc nie używałam jej zbyt długo. Więcej przeleżała, bo wciąż o niej zapominałam. A teraz żałuję, bo sprawdza się i jako baza pod tusz i jako odżywka. Kiedyś do niej wrócę.
Barnangen - żel pod prysznic, który bardzo przyjemnie pachniał i nie wysuszał skóry. Najlepsze w nim było to, że po prysznicu skóra długo nim pachniała. Na pewno do niego wrócę!
Nivea - balsam pod prysznic, który kupiłam jeszcze w Niemczech. Lubię te żele, bo ładnie pachną, ale wnioskuje, że Nivea może się schować przy np. Dove. Dla mnie to takie przeciętniaki, dlatego nie wiem czy do nich wrócę.
Isana - perełki do kąpieli, o przyjemnym owocowym zapachu. Jednak nie pachniały tak intensywnie, jakbym sobie tego życzyła, dlatego raczej do nich nie wrócę.
Ziaja - płyn do higieny intymnej. Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale Grzesiek kupował mi go jeszcze w sierpniu, zaraz po przeprowadzce, a on dopiero teraz się skończył. Używałam go codziennie, nie jednokrotnie i dwa razy dnia. Jest bardzo wydajny. Dobrze mył i odświeżał. Może kiedyś do niego wrócę.
Iwoniczanka - peeling solny do ciała, który z Iwonicza Zdrój przywiozła mi go moja siostra. Odstał dość długo pod prysznicem, bo miałam tak podrażnione dłonie, że w kontakcie z solą piekły niemiłosiernie. Ogólnie peeling jest bardzo dobrym zdzierakiem i dzięki zawartości olejów, skóra była natłuszczona i nie było potrzeby balsamowania. Jeśli macie okazję być w Iwoniczu i kupić kosmetyki, to nawet się nie zastanawiajcie!
Natu handmade - peeling cukrowy o waniliowo kokosowym zapachu. Jak on pachniał! Robiąc go, po prostu się rozpływałam. Skóra po nim była natłuszczona i nie było potrzeby używać balsamu. Wszystko super, tylko strasznie malutki jest! Wystarczy na raz. To mi nie przeszkadza, bo chętnie do niego wrócę.
Adidas i Sanex - jedyne do tej pory antyperspiranty, które dają radę przy mojej nadpotliwości. Innych nie muszę kupować w lato, bo się zwyczajnie nie sprawdzą. Te albo żadne.
Acerin - maska do stóp, która sprawdzała się naprawdę super. Nie jest zbyt treściwa, wręcz rzadka, ale jest tak dobra, że wszystkie inne niech się schowają. Stopy po niej są miękkie, gładkie i nawilżone. Bardzo polecam!
Fuss Wohl - krem do stóp z wyciągiem z łoju z jelenia. Kupiłam go rok temu, ale wykończyłam dopiero teraz. Nie jest zbyt wydajny. Ogólnie to taki przeciętniak, który coś natłuści, ale nie ma efektu na dłużej.
GlySkinCare - regenerujący krem do stóp. Bardzo przyjemny krem. Moje stopy go polubiły. Skóra po nim jest miękka i natłuszczona. Krem nałożony na stopy nie wchłania się w stu procentach, ale pozostawia lekki film, który robi całą robotę. Chętnie do niego wrócę.
Pantene Pro V - szampon oczyszczający. Przez przypadek odkryłam go zaraz po weselu, kiedy chłopak szwagierki go zostawił pod prysznicem, a ja go użyłam, z czystej, babskiej ciekawości. Tak mi przypadł do gustu, że po prawie roku (hahaha) go kupiłam. Fajnie oczyszczał włosy, nie wysuszając i nie splątując ich przy tym. Jednak używając tego szamponu, chociaż raz w tygodniu zaleca się użyć takiego który oczyści trochę mocniej. Jest na tyle w porządku, że już kupiłam zastępce.
GlySkinCare - szampon z organicznym olejem konopnym. Szampon w swoim składzie nie ma SLS ani SLES, dlatego mycie nim jest lekko utrudnione. Żeby naprawdę dobrze mył, włosy muszą być naprawdę mokre. Myłam nim 2 lub 3 razy, bo dopiero wtedy czułam, że skóra głowy i włosy są naprawdę czyste. Polubiliśmy się po czasie. Niestety szampon lekko przesusza włosy. Nie wiem czy do niego wrócę. Może kiedyś..
Got2Be - suchy szampon. Lubię tego typu kosmetyki, bo niejednokrotnie ratują życie i wygląd włosów. Jednak suche szampony tej firmy, nie do końca się u mnie spisują, dlatego nie wrócę do niego.
Nashi - olej arganowy do włosów, którego używałam tylko do zabezpieczania końcówek. Uwielbiam ten zapach. Oprócz zabezpieczenia końcówek, nie zauważyłam innego działania na włosy. Mimo to, na pewno do niego wrócę.
Jantar - wcierka do skóry głowy, przeciw wypadaniu włosów. Żeby zobaczyć efekty, powinno się ją używać codziennie. Ja problemu z wypadaniem nie mam, dlatego używałam ją po każdym myciu, czyli średnio co dwa dni. Żadnych efektów nie zauważyłam, ale jak to mówią: lepiej zapobiegać niż leczyć.
Semilac Hardi - ile razy on uratował moje paznokcie! Ostatnio są bardzo miękkie i kruche. Przez to zwykła stylizacja hybrydą się nie będzie trzymać. Wystarczy jedna lub dwie warstwy i paznokcie trzymają się dwa lub trzy tygodnie, bez większego uszczerbku. Czasem przedłużałam nim jednego lub dwa paznokcie. Często do niego wracam. Następna sztuka już jest na wykończeniu.
Delia - płyn do ściągania hybryd. Mimo, że mam w domu frezarkę, czasem pozwalam sobie na ściąganie hybryd tym zmywaczem. Nie śmierdzi jak zwykły aceton, a hybryda ładnie po nim schodzi. Kupiłam już następne opakowanie.
Selfie Project - maska wygładzająca na tkaninie. Po raz pierwszy byłam tygrysem! Maska jest dobrze nawilżona w serum, które szybko wnika w skórę. Mam już następną sztukę.
Selfie Project - chusteczki do demakijażu. Są malutkie i zmieszczą się do każdej torebki. Idealne na wyjazd. Szybko i dobrze zmywają makijaż, bez pozostawiania tłustej warstwy. Chętnie do nich wrócę.
The Yeon - maska z masłem Shea. Ostatnimi czasy, bardzo polubiłam maski w płachcie. Dlaczego? Bo moja skóra dosłownie wpija serum, w którym zatopiona jest płachta. W dodatku ta maska jest oryginalna, koreańska. Skóra po niej była bardzo dobrze nawilżona i zregenerowana.
Buble mask z Lidla - nie wiem co to za firma, ale zakupiłam ją w Lidlu. I powiem Wam, że to było najlepiej wydaje 10 zł w moim życiu. Kiedy wyjęłam ją z opakowania, pod wpływem tlenu, maska zaczęła się pienić. Po kilkunastu minutach na twarzy, wyglądałam jak chmurka. Tworząca się piana, bosko masowała skórę i przy okazji dobrze ją oczyszczała. Chętnie do niej wrócę!
7th Heaven - maska błotna nawilżająca. Jak dla mnie to jedna z najgorszych masek w płachcie jakie miałam okazję używać. Zamiast nawilżać, ona mocno wysuszyła mi skórę i obecnością glinki zostawiała zastygnięte białe smugi. Po zdjęciu maski z twarzy, musiałam ją umyć. Nie wrócę do niej!
I zużycia kilka próbek...
WoodWick - Pineaple i Seanside minosa - lubię woski WW, bo mimo, że się roztopią i się ich nie pali, wciąż pięknie pachną. Chętnie do nich wrócę.
Yankee Candle - Vanilla Cupcake - uwielbiam ten babeczkowy zapach.
Yankee Candle - Cranberry Pear - żurawina z gruszką, mimo, że jest to jesienny zapach, ja uwielbiam go przez cały rok.
Na początku wydawało mi się, że jest tego mało. Jednak teraz twierdzę, że zużyłam tego naprawdę dużo. Dużo miejsca się zwolniło, a ja teraz mam okazję poznawać nowe kosmetyki.
Pozdrawiam!
Znam tylko podkład Revlon i chyba mam babeczkową tartę YC :P Ale koniecznie muszę kupić, któryś z antyperspirantów, które polecasz. A co do szamponu GlySkinCare dobrym zestawem jest szampon i odżywka z kokosem z tej serii ;)
OdpowiedzUsuńKuszą mnie te wszystkie podkłady :) ziaję intymną znam i bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńmnie zostało jeszcze troszkę toniku Kueshi ale już resztki :)
OdpowiedzUsuńW takim razie muszę kupić Semilaca Hardi i tusz Delii :D
OdpowiedzUsuńWłaśnie sobie uświadomiłam, że bardzo dawno nie paliłam wosków :o
OdpowiedzUsuńMiałam krem Pulpe de Vie. Był ok, ale też bez większych rewelacji.
OdpowiedzUsuńNiesamowite - tyle produktów, a ja miałam z nich tylko jeden :) I nadal używam - płyn Intima z Ziaji. Też już nawet nie pamiętam, kiedy go kupiłam! A on wciąż jest i jest.
OdpowiedzUsuń