Denko: kwiecień, maj, czerwiec

Przyznaję, ostatnio mocno zaniedbałam denkowanie i wpisy temu poświęcone. Dlatego dzisiejsze zużycia są z trzech ostatnich miesięcy. Nie nazbierało się tego zbyt dużo. Był to dość intensywny czas i na dobrą sprawę, nie miałam czasu żeby tak konkretnie o siebie zadbać. 
Nie tracąc czasu, zapraszam Was do dalszej części denkowego wpisu! :) 


I want - mini tonik do twarzy, używałam go będąc w Kielcach. Wystarczył mi na dwa użycia. Nie mogę powiedzieć zbyt dużo na jego temat, ale takie miniaturki są naprawdę spoko, bo nie trzeba dźwigać pełnowymiarowego opakowania. 
Okani - hydrolat różany, towarzyszył mi codziennie, przez około dwa miesiące. Świetnie przygotowywał moją skórę do działania serum, a później kremu. Traktowałam go jak tonik i nawilżacz glinkowych masek. W obydwu rolach sprawdził się idealnie. Chętnie do niego wrócę. 
Kueshi - witalizujący tonik do twarzy, znalazłam go rok temu w ShinyBoxie. Pachniał bardzo ładnie i owocowo. Nie używałam go, ponieważ trafił na moment, kiedy przygotowywałam się do swojego ślubu i nie chciałam zbyt drastycznie zmieniać pielęgnacji. Po użyciu skóra była odświeżona i nawilżona. Jednak zostawiał lekki film na skórze, co nie do końca przypadło mi do gustu i przez to raczej do niego nie wrócę. 


KOI - emulsja nawilżająca, jedno z lepszych ser jakie miałam okazję używać. W współpracy z kremem, fantastycznie nawilżał skórę. Moje podrażnienie na brodzie się wyciszyło, a pryszcze szybciej się goiły. Gdyby nie było tak drogie, chętnie bym do niego wróciła. 
Pulpe De Vie - krem do twarzy z wyciągiem z brzoskwini i 30% wody z kiwi. Był lekki, ale nawilżał, łagodził skórę i nadawał się pod makijaż. Kiedyś na pewno do niego wrócę! 
Selfie Project - czarna maska peel-off - polubiliśmy ją razem z G. Nie działała u nas tak jak u Gabi, bo nie wyciągała wszystkich zaskórników, ale dobrze oczyszczała skórę, pozostawiając ją gładką. Przy okazji mieliśmy dużo zabawy przy wspólnym nakładaniu i przy tym jak wyglądaliśmy. Chętnie do niej wrócimy. 


Joko - baza pod makijaż, którą użyłam może z dwa razy. Dlaczego? Po pierwsze, zepsuła się pompka. A kiedy odkręciłam, w ogóle nie mogłam nic wydobyć z butelki, bo ona jakby zastygła. Nie poużywałam. Ale na pewno do niej nie wrócę. 
Revlon Color Stay - podkład, mój ulubiony na większe wyjścia. Jego chyba każdy zna, dlatego nawet nie będę się nad nim rozpisywać. Ale go uwielbiam! 
Bourjois Healthy Mix - podkład rozświetlający mój numer jeden na co dzień. Jest lekki, idealny na ciepłe dni. Ja nie wiem która to już moja butelka, ale zawsze do niego wracam! Nowa sztuka już w użyciu. 
Loreal True Match - podkład numer trzy, do którego notorycznie wracam. Lubię go w szczególności zimą, bo kolor 1N jest na tyle jasny, że nie odznacza się na mojej bladej cerze. Następna sztuka jest w użyciu. 


Constance Carroll - puder ryżowy w kamieniu. Nie używałam go zbyt długo, bo całość wypadła na podłogę i rozbiła się w drobny mak. Ale dla mnie jest naprawdę dobry: matuje i utrwala makijaż. Pachnie jak pachniały kosmetyki 20 lat temu, dlatego bardzo go lubię. Następna sztuka w zapasach. 
Mystik Warsaw - tusz. Niestety nie poużywałam go zbyt długo, bo strasznie szybko wysechł. Sam tusz to taki przeciętniak. Nie robił nic szczególnego z rzęsami. Sprawdzał się dobrze w duecie z Fiber Lashes. Solo niestety nie dawał rady. Nie wrócę do niego. 
Delia Keratin Lash - tusz. Mimo, że Delia nie jest firmą z wyższej półki, to ten tusz to sztos! Jeden z lepszych, jaki miałam okazję używać. Jeśli nie chcecie przepłacać za tusz, to koniecznie go wypróbujcie. Fantastycznie wydłużał i pogrubiał rzęsy, ale się nie osypywał. Polecam! 
Eveline - odżywka 8w1. Szczerze mówiąc nie używałam jej zbyt długo. Więcej przeleżała, bo wciąż o niej zapominałam. A teraz żałuję, bo sprawdza się i jako baza pod tusz i jako odżywka. Kiedyś do niej wrócę. 


Barnangen - żel pod prysznic, który bardzo przyjemnie pachniał i nie wysuszał skóry. Najlepsze w nim było to, że po prysznicu skóra długo nim pachniała. Na pewno do niego wrócę! 
Nivea - balsam pod prysznic, który kupiłam jeszcze w Niemczech. Lubię te żele, bo ładnie pachną, ale wnioskuje, że Nivea może się schować przy np. Dove. Dla mnie to takie przeciętniaki, dlatego nie wiem czy do nich wrócę. 
Isana - perełki do kąpieli, o przyjemnym owocowym zapachu. Jednak nie pachniały tak intensywnie, jakbym sobie tego życzyła, dlatego raczej do nich nie wrócę. 


Ziaja - płyn do higieny intymnej. Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale Grzesiek kupował mi go jeszcze w sierpniu, zaraz po przeprowadzce, a on dopiero teraz się skończył. Używałam go codziennie, nie jednokrotnie i dwa razy dnia. Jest bardzo wydajny. Dobrze mył i odświeżał. Może kiedyś do niego wrócę. 


Iwoniczanka - peeling solny do ciała, który z Iwonicza Zdrój przywiozła mi go moja siostra. Odstał dość długo pod prysznicem, bo miałam tak podrażnione dłonie, że w kontakcie z solą piekły niemiłosiernie. Ogólnie peeling jest bardzo dobrym zdzierakiem i dzięki zawartości olejów, skóra była natłuszczona i nie było potrzeby balsamowania. Jeśli macie okazję być w Iwoniczu i kupić kosmetyki, to nawet się nie zastanawiajcie! 
Natu handmade - peeling cukrowy o waniliowo kokosowym zapachu. Jak on pachniał! Robiąc go, po prostu się rozpływałam. Skóra po nim była natłuszczona i nie było potrzeby używać balsamu. Wszystko super, tylko strasznie malutki jest! Wystarczy na raz. To mi nie przeszkadza, bo chętnie do niego wrócę. 


Adidas i Sanex - jedyne do tej pory antyperspiranty, które dają radę przy mojej nadpotliwości. Innych nie muszę kupować w lato, bo się zwyczajnie nie sprawdzą. Te albo żadne. 


Acerin - maska do stóp, która sprawdzała się naprawdę super. Nie jest zbyt treściwa, wręcz rzadka, ale jest tak dobra, że wszystkie inne niech się schowają. Stopy po niej są miękkie, gładkie i nawilżone. Bardzo polecam! 
Fuss Wohl - krem do stóp z wyciągiem z łoju z jelenia. Kupiłam go rok temu, ale wykończyłam dopiero teraz. Nie jest zbyt wydajny. Ogólnie to taki przeciętniak, który coś natłuści, ale nie ma efektu na dłużej. 
GlySkinCare - regenerujący krem do stóp. Bardzo przyjemny krem. Moje stopy go polubiły. Skóra po nim jest miękka i natłuszczona. Krem nałożony na stopy nie wchłania się w stu procentach, ale pozostawia lekki film, który robi całą robotę. Chętnie do niego wrócę. 


Pantene Pro V - szampon oczyszczający. Przez przypadek odkryłam go zaraz po weselu, kiedy chłopak szwagierki go zostawił pod prysznicem, a ja go użyłam, z czystej, babskiej ciekawości. Tak mi przypadł do gustu, że po prawie roku (hahaha) go kupiłam. Fajnie oczyszczał włosy, nie wysuszając i nie splątując ich przy tym. Jednak używając tego szamponu, chociaż raz w tygodniu zaleca się użyć takiego który oczyści trochę mocniej. Jest na tyle w porządku, że już kupiłam zastępce. 
GlySkinCare - szampon z organicznym olejem konopnym. Szampon w swoim składzie nie ma SLS ani SLES, dlatego mycie nim jest lekko utrudnione. Żeby naprawdę dobrze mył, włosy muszą być naprawdę mokre. Myłam nim 2 lub 3 razy, bo dopiero wtedy czułam, że skóra głowy i włosy są naprawdę czyste. Polubiliśmy się po czasie. Niestety szampon lekko przesusza włosy. Nie wiem czy do niego wrócę. Może kiedyś.. 
Got2Be - suchy szampon. Lubię tego typu kosmetyki, bo niejednokrotnie ratują życie i wygląd włosów. Jednak suche szampony tej firmy, nie do końca się u mnie spisują, dlatego nie wrócę do niego. 


Nashi - olej arganowy do włosów, którego używałam tylko do zabezpieczania końcówek. Uwielbiam ten zapach. Oprócz zabezpieczenia końcówek, nie zauważyłam innego działania na włosy. Mimo to, na pewno do niego wrócę. 
Jantar - wcierka do skóry głowy, przeciw wypadaniu włosów. Żeby zobaczyć efekty, powinno się ją używać codziennie. Ja problemu z wypadaniem nie mam, dlatego używałam ją po każdym myciu, czyli średnio co dwa dni. Żadnych efektów nie zauważyłam, ale jak to mówią: lepiej zapobiegać niż leczyć. 


Semilac Hardi - ile razy on uratował moje paznokcie! Ostatnio są bardzo miękkie i kruche. Przez to zwykła stylizacja hybrydą się nie będzie trzymać. Wystarczy jedna lub dwie warstwy i paznokcie trzymają się dwa lub trzy tygodnie, bez większego uszczerbku. Czasem przedłużałam nim jednego lub dwa paznokcie. Często do niego wracam. Następna sztuka już jest na wykończeniu. 
Delia - płyn do ściągania hybryd. Mimo, że mam w domu frezarkę, czasem pozwalam sobie na ściąganie hybryd tym zmywaczem. Nie śmierdzi jak zwykły aceton, a hybryda ładnie po nim schodzi. Kupiłam już następne opakowanie. 


Selfie Project - maska wygładzająca na tkaninie. Po raz pierwszy byłam tygrysem! Maska jest dobrze nawilżona w serum, które szybko wnika w skórę. Mam już następną sztukę. 
Selfie Project - chusteczki do demakijażu. Są malutkie i zmieszczą się do każdej torebki. Idealne na wyjazd. Szybko i dobrze zmywają makijaż, bez pozostawiania tłustej warstwy. Chętnie do nich wrócę. 
The Yeon - maska z masłem Shea. Ostatnimi czasy, bardzo polubiłam maski w płachcie. Dlaczego? Bo moja skóra dosłownie wpija serum, w którym zatopiona jest płachta. W dodatku ta maska jest oryginalna, koreańska. Skóra po niej była bardzo dobrze nawilżona i zregenerowana. 
Buble mask z Lidlanie wiem co to za firma, ale zakupiłam ją w Lidlu. I powiem Wam, że to było najlepiej wydaje 10 zł w moim życiu. Kiedy wyjęłam ją z opakowania, pod wpływem tlenu, maska zaczęła się pienić. Po kilkunastu minutach na twarzy, wyglądałam jak chmurka. Tworząca się piana, bosko masowała skórę i przy okazji dobrze ją oczyszczała. Chętnie do niej wrócę!
7th Heaven - maska błotna nawilżająca. Jak dla mnie to jedna z najgorszych masek w płachcie jakie miałam okazję używać. Zamiast nawilżać, ona mocno wysuszyła mi skórę i obecnością glinki zostawiała zastygnięte białe smugi. Po zdjęciu maski z twarzy, musiałam ją umyć. Nie wrócę do niej!


I zużycia kilka próbek... 


WoodWick - Pineaple i Seanside minosa - lubię woski WW, bo mimo, że się roztopią i się ich nie pali, wciąż pięknie pachną. Chętnie do nich wrócę. 
Yankee Candle - Vanilla Cupcake - uwielbiam ten babeczkowy zapach. 
Yankee Candle - Cranberry Pear - żurawina z gruszką, mimo, że jest to jesienny zapach, ja uwielbiam go przez cały rok. 


I to byłoby na tyle.
Na początku wydawało mi się, że jest tego mało. Jednak teraz twierdzę, że zużyłam tego naprawdę dużo. Dużo miejsca się zwolniło, a ja teraz mam okazję poznawać nowe kosmetyki. 

Pozdrawiam!


7 komentarzy:

  1. Znam tylko podkład Revlon i chyba mam babeczkową tartę YC :P Ale koniecznie muszę kupić, któryś z antyperspirantów, które polecasz. A co do szamponu GlySkinCare dobrym zestawem jest szampon i odżywka z kokosem z tej serii ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuszą mnie te wszystkie podkłady :) ziaję intymną znam i bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. mnie zostało jeszcze troszkę toniku Kueshi ale już resztki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W takim razie muszę kupić Semilaca Hardi i tusz Delii :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie sobie uświadomiłam, że bardzo dawno nie paliłam wosków :o

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałam krem Pulpe de Vie. Był ok, ale też bez większych rewelacji.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowite - tyle produktów, a ja miałam z nich tylko jeden :) I nadal używam - płyn Intima z Ziaji. Też już nawet nie pamiętam, kiedy go kupiłam! A on wciąż jest i jest.

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz.
Wpadaj częściej! :)